Recenzja filmu

Ilu miałaś facetów? (2011)
Mark Mylod
Anna Faris
Chris Evans

Szczęśliwa dwudziestka

Mnożąc kolejne, abstrakcyjne wątki, autorzy oddalają się do sedna komediowo-romantycznego rytuału. 
Film Marka Myloda sprawia wrażenie pola bitwy, na którym scenarzystki ścierają się z obsadą, a reżyser robi za sekundanta. Te pierwsze usiały tekst tak absurdalnymi fabularnymi pomysłami, tak sztampowymi dialogami i taką liczbą gatunkowych klisz, że oczy bolą, a  uszy więdną. Sympatyczne i obdarzone vis comica gwiazdy filmu – Anna Faris i Chris Evans – czują jednak potrzebę uszlachetnienia tego materiału, co zresztą częściowo im się udaje. "Przezroczysty" reżyser tymczasem wstrzymuje się od głosu, całkowicie zdając się na talent swoich współpracowników. Efekt może być tylko jeden – na każdą świetną scenę przypada tu chwila, w której ze wstydu najchętniej schowalibyśmy się pod fotel.

Faris gra trzpiotowatą Ally, która wiedzę o przedmiotach i podmiotach czerpie z kobiecej prasy. Chłonąc bezcenne nauki o życiu w stylu zen, 567 sposobach na kurze łapki i cosmo-orgazmach, odkrywa szokującą prawdę: ogromnej części Amerykanek, uprawiających seks z więcej niż dwudziestoma mężczyznami, ten jedyny nie jest po prostu pisany. Ally, która po suto zakrapianej nocy doliczyła się na swoim koncie dwudziestego faceta, zostaje przyparta do muru: swojego wybranka musi odnaleźć wśród zastępu byłych chłopaków. Z pomocą pośpieszy jej zawadiacki bysior z sąsiedztwa (Evans), którego donżuanowski czar tak mocno odstręcza bohaterkę, że nie dostrzega ona ani jego inteligencji (ojciec-policjant nauczył przystojniaka trudnej sztuki kojarzenia faktów), ani wrażliwości (czaruś lubi brzdękać na gitarze w bezgwiezdne noce), ani nawet napompowanych bicepsów.

Nie będzie wielkim szokiem, jeśli zdradzę, że sąsiedzka miłość zamajaczy wkrótce na horyzoncie. Nikogo też nie zaskoczę, mówiąc, że nie zabraknie w filmie nocnych spacerów, kąpieli na golasa, onirycznych retrospekcji pokazujących dzieje kolejnych związków Ally i przynajmniej paru wesel (na trzecim planie pyszne epizody Martina Freemana i Andy'ego Samberga). Tyle, że jeśli idzie o inteligentną realizację gatunkowego wzorca, dziełko Myloda kuleje – podstawowa zasada komedii romantycznej, nakazująca opowiadać historię na tyle prawdopodobną, byśmy pokładali w niej wiarę, i na tyle nieprawdopodobną, by pozostawała w sferze naszych marzeń, nie ma dla twórców żadnej wartości. Mnożąc kolejne, abstrakcyjne wątki (jak ten z ukrywającym się senatorem-gejem, który po jednej randce z bohaterką wpada na pomysł przejęcia władzy w Kongresie), autorzy oddalają się do sedna komediowo-romantycznego rytuału.  

Wymierną korzyścią z takiego podejścia okazuje się kreacja Anny Faris – aktorki znanej nie tylko ze "Strasznych filmów", ale i z rebelianckiego "Smiley Face" Gregga Arakiego, która z wdziękiem i cudownie nieobecnym wyrazem twarzy potrafi zadeptać każdą "grzeczną" konwencję. W omawianym filmie robi to ze zmiennym szczęściem, niemniej ogląda się ją z przyjemnością – mimika i język ciała czyniłby z Faris muzę mistrzów slapsticku. Partnerujący jej Chris "mieszkam w siłowni" Evans ma urok złotego kalifornijskiego chłopca, zgarniętego przez producentów prosto z molo na Venice Beach. Razem tworzą efektowny i przynajmniej częściowo spełniony, ekranowy duet.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones